Kochani, zasugerowano mi abym przeniosła wszystkie posty z tamtego bloga tutaj. Wiec jakby coś to 12 rozdział dodam jeszcze raz jak przeniosę wszystkie poprzednie rozdziały. Życzę miłego czytania tym którzy nie widzieli wczesniej mojego bloga i czytają to pierwszy raz ! xoxo
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Mieliście kiedyś tak, że po prostu chciało Wam się zniknąć? zniknąć i już nie wrócić?
Rzucić się pod pociąg albo skoczyć z mostu?
Moja głowa zawsze była zaprzątana myślami samobójczymi odkąd skończyłam 10 lat.
Nazywam się Joy, opowiem Wam historię mojego życia, które z przeklętego i złego, zmienia się na pełne szczęścia i miłości.
Los Angeles 1986 rok...
Zapłakana biegłam ile sił w nogach, a łzy leciały po moich bladych
policzkach. Co chwile potykałam się o innych ludzi patrzących na mnie z
niechęcią.
Kiedy byłam już blisko, moje ręce dotknęły zimnego metalu na którym pozostały jeszcze pojedyńcze
krople deszczu. Powoli i ostrożnie przeszłam przez barierkę mostu, aby spaść w otchłań jeziora.
Zdecydowana chciałam już stawiać kolejny krok, kiedy usłyszałam ten głos...głos który zapamiętam na zawsze...
-nie rób tego!- usłyszałam za moimi plecami
-odejdź ! nie warto zaprzątać sobie mną głowy !- krzyczałam
-daj mi rękę...wciągnę cię!- był bardzo spokojny
-stój tam gdzie stoisz...nie ruszaj się ! bo...bo skocze- zawahałam się
-nie skoczysz...- zaprzeczył moim słowom
-co? skąd możesz to wiedzieć? nie znasz mnie!- prychnęłam
-no cóż...już byś to zrobiła...- odwróciłam głowę w jego stronę
-odejdź mówię ! rozpraszasz mnie !- popatrzyłam znów w jezioro
-nie mogę...jestem świadkiem, jeśli to zrobisz będę musiał skoczyć za tobą- zdjął powoli swoją skórzaną kurtkę
-przecież to głupie..zginiesz- stwierdziłam
-podaj mi rękę...nie skacz- spokojnie bez pośpiechu złapał delikatnie moją zimną dłoń
Nie było nawet chwili żeby mu się przyjrzeć dlatego teraz odwróciłam się
w jego stronę i spojrzałam mu prosto w oczy. Ciemne, niczym gorzka
czekolada.
-Jestem Michael Jackson- zarumienił się, gdy zobaczył że mu się przyglądam
-Joy Millington- przedstawiłam się
-chodź- jedną ręką objął mnie w pasie aby przedostać na bezpieczną stronę
Moje czarne trampki nie spisały się dobrze, gdyż poślizgnęłam się i
gdyby nie Michael na pewno wpadłabym do wody. Zaczęłam piszczeć.
-trzymam cię ! nie bój się !-byłam przerażona
Nie ufałam mu...nie miałam tej pewności, że nie puści mnie.
-posłuchaj...trzymam cię bardzo mocno...nie pozwole ci spaść- spojrzałam na niego z wahaniem
Był bardzo silny, bez problemu przedostałam się na druga stronę
barierki. Byłam cała i zdrowa...ale...nie tak to sobie wyobrażałam...
-nie jest ci zimno?- fakt, była jesień i nie było tak ciepło
-nie...wytrzymam- powiedziałam oschle, może aż za bardzo
-przepraszam, że przeszkodziłem ci w zrujnowaniu sobie życia- opuścił głowę w dół
Zrobiło mi się wstyd i strasznie głupio...on mnie uratował, ocalił moje życie a ja mu tak odpowiadam...
-eh...przepraszam...nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś mi pomaga...-lekko się uśmiechnęłam
-nic sie nie stało. Ale nie rozumiem...dlaczego chciałaś to zrobić?- zapytał i podał mi paczkę chusteczek
-na prawdę chcesz wiedzieć?- wytarłam łzy
-jeżeli mogę wiedzieć...ale nie tutaj, nie przeszkadzałoby ci gdybyśmy poszli do mnie?- zapytał
-tsa...nie. Chyba że jesteś zabójcą albo gwałcicielem to jednak jest problem- zaśmiał się
-spokojnie, nie zjem cię- uśmiechnął się
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz